Zapis z Dziennika Pokładowego Kapitana – Data: 2945-06-11
Prawie, jakby to było wczoraj, choć minęły już długie lata. Nazywaliśmy ją Lina – choć prawdziwego imienia nikt z nas chyba nigdy nie poznał. „Eks-logistyczka z Hurston Dynamics” – tak o sobie mówiła ale nie była jak tamte korporacyjne szczury z biur Lorville. Ona miała w oczach przestrzeń. Spotkałem ją pierwszy raz w Wally’s Bar w New Babbage. Siedziała przy jedynym pojedynczym stoliku z kubkiem starego synthe-joe i patrzyła na przepisy celne, jakby to był poemat. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co naprawdę potrafi. Mówiła, że logistyka to jej życie. Że pracowała w dziale transportów Hurston Dynamics – tam, gdzie przewożą wszystko: od rudy z Lyria po sprzęt wojskowy do Everus Harbor. Mówiła, że w tych metalowych korytarzach nauczyła się jednego: ładunek zawsze musi trafić tam, gdzie trzeba – bez wymówek, bez opóźnień, bez zbędnych pytań.
Zabrałem ją wtedy w pierwszy lot – prosty kurs do Area18. - taka podwózka w zamian za pomoc w załadunku. Nie prosiła o miejsce przy wieżyczce, nie chciała siedzieć za sterami, wystarczyła jej ładownia Lecieliśmy wtedy zmęczonym freelancerem - gdzie w ładowni no nie ma gdzie siedzieć ale Lina znalazła sobie miejsce i to leżące heh - do tego stopnia ufała swoim umiejętnością zarządzania ładunkiem. Przez radio słyszałem tylko krótkie meldunki: „Kontener zablokowany”, „Moduł załadowany”, „Możemy lecieć”. A statki… statki naprawdę „same dziękowały”. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby ktoś tak precyzyjnie upychał każdy centymetr ładunku, żeby każda skrzynia była gotowa na gwałtowne wyjście z quantum. Później opowiadała jak była głównym inżynierem w systemie zarządzania ładunkami sc-cargo.space - nie dziwię się choć sam tech i tak jest niczym w porównaniu z jej finezyjnością i tańcem z ładunkiem
Ale… w przestrzeni nie ma nic wiecznego. Z czasem zaczęliśmy brać coraz trudniejsze zlecenia – czasem mining w cieniu asteroid przy Humboldt Mines, czasem transport broni dla Cargolympics. I Lina zawsze była w ładowni, zawsze milcząca, zawsze skuteczna. Szykowaliśmy kurs na Daymar – jeden z tych lotów, które na papierze wyglądają prosto, ale w rzeczywistości… Cóż, w rzeczywistości wiesz, że gdzieś w polu kwantowym czekają na ciebie piraci z Nine Tails. Lina nie mówiła wiele – tylko skinęła głową, kiedy kazałem jej przypiąć pasy. I wtedy zrozumiałem – w jej oczach był cień, którego wcześniej tam nie było.
Ostatni raz widziałem ją w hangarze, gdy lekko poobijani dotarliśmy do celu. Wtedy w hangarze wiedziałem, że był to ostatni raz, nic nie mówiła ale to się dało odczuć, przez jedną krótką chwilę, jej wzrok, salut z drugiego końca hangaru był tak wymowny, że usłyszałem jak cisza zapada się sama w sobie. Po tamtej misji już się nie pojawiła. Mówią, że wróciła do Lorville, do dawnych znajomości w Hurston Dynamics. Może miała dość życia w cieniu – może postanowiła znaleźć port, gdzie nie trzeba stale walczyć o każdy oddech. Albo… może znalazła nową ekipę, która potrzebuje kogoś, kto potrafi robić cuda w ładowni.
Ale za każdym razem, kiedy patrzę na jakiegokolwiek freelancera i widzę ładownie gotowe jak nigdy wcześniej – pamiętam Linę. Pamiętam jej cichy głos przez radio: „ładunek gotowy”.
I wiem, że gdziekolwiek teraz jest – robi to, co potrafi najlepiej. Bo przestrzeń to nie miejsce – to stan umysłu.
(Zamknąłem dziennik. Lina może zniknęła z naszych radarów, ale w naszych opowieściach będzie żyła wiecznie – bo w tej pracy nie chodzi tylko o kredyt. Chodzi o ludzi, którzy potrafią zbudować załogę tam, gdzie inni widzą tylko próżnię.)
-
2
3 komentarze
Rekomendowane komentarze
Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto
Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.
Zarejestruj nowe konto
Załóż nowe konto. To bardzo proste!
Zarejestruj sięZaloguj się
Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.
Zaloguj się