
DP: 2955-06-14 - 59 GównoMetrów za daleko
Ja... postanowiłem po prostu rozpalić grilla. Ot, klasyk, widoki, kiełbaska, niskograwitacyjna samotność. Z hangaru wyciągnąłem Taurusa i obrałem kurs na Clio – myślałem: może znajdzie się jakieś ładne miejsce na czilałt. 59 gówniometrów dalej – nic. Ani jednego miejsca z godną grawitacją na postawienie rusztu. Ale za to znalazł się turysta. Gość bez wyobraźni, bez stylu, bez komunikacji. Leciał mi po ogonie jak pijany Gladius po wieczorze kawalerskim
ale że z zapałem bojowym u mnie było wtedy jak z dostępnością parkingu na Area18 – czyli na minusie – to zadarłem nos, machnąłem skrzydłem i poszedłem w quantę w kierunku MicroTecha. I właśnie tam, po wyjściu z kwantowego skoku, coś mnie tknęło. Ten dźwięk, ten cholerny dźwięk. Ktoś inny wyszedł z quanty obok mnie ale zero komunikacji, zero transpondera, zero luzu. Programuję trajektorię na Lorville, odpalam napęd i znikam – bo jak wiadomo, gdzie dwóch turystów się ściga, tam trzeci powinien zapierdalać. Lorville, wiadomo – kolejki dłuższe niż historia wojen z Vanduulami, a lagi takie, że nawet MobiGlas musiał się chwilę zastanowić, kim jestem.
Nie ma sensu – mówię sobie, Everus Harbor zawsze brzmi jak „Plan B”. I wtedy system ostrzegawczy w radiu wypieprza z komunikatem: Przepraszam, co? W strefie bez ostrzału? NIE NO BEZ JAJ.. Daję z buta w kwantę. Port Everus przed nami. Ląduję? A gdzie tam, Kolejka do hangaru jak w NFZ a jak już się otwiera, to zamyka zanim skończysz mówić „autoryzacja”. I wtedy – dźwięk, którego nie da się pomylić z niczym. idzie rakieta.
Lewa płoza poszła w pizdu. Statek zaczyna wirować jak beret kaprala na paradzie, strata sterowności, dekompresja w przednim sektorze, wyciek quanty... i jeszcze ten jebany alarm w tle. Myślałem, że to koniec, DeliQuent u rodzinki, Armani na dymanku .. GOOD BYE Ale wiecie co?
Jak się przeleci pół systemu z wyciekiem i leci się dalej tylko siłą przekleństw, to człowiek nie odpuszcza. Z bólem, z potem, z powtarzającym się w głowie „zaraz się rozpadnie, zaraz się rozpadnie” – wleciałem do hangaru jak cud techniki i desperacji. Taurus... przeżył.
Ja – nie wiem czy do końca.
Mechanicy rzucili się na statek, ja rzuciłem się na automat z tacosami
Bo wiecie co?
Waaalić grilla. Do dziennika: sprawdzić status płozy w systemie diagnostycznym.
Status: JEBNIĘTA.